Wielka pętla, której tak naprawdę nie ma

[Data oryginalnej publikacji: 2009-11-06]
Staliśmy na wzniesieniu, tuż przy niewysokim murku. Patrzyłem przed siebie, a ona nagle wskoczyła na murek i stanęła na nim w lekkim rozkroku, aby złapać równowagę. Spojrzałem na nią, w górę. Jej włosy powiewały na wietrze. Pierwszy mocniejszy podmuch znów wytrącił ją z równowagi i zamachała rękoma w powietrzu. Złapałem ją delikatnie za nogę, żeby nie spadła, a ona spojrzała na mnie i powiedziała, żebym wszedł do niej na górę. Opuściłem lekko głowę i zatoczyłem czubkiem buta małe kółko na chodniku, jakby onieśmielony, a ja po prostu wolałem zostać tu, na dole. Po chwili jednak się poddałem i wszedłem na murek i stanąłem obok niej. Niby niewielka różnica wysokości, ale stąd dużo wyraźniej czuć było całą atmosferę oraz strumienie lekko wilgotnego powietrza smagające po twarzy.
Wiatr stawał się coraz silniejszy. Wszystko wskazywało na to, że idzie potężna burza. Niebo nagle pociemniało, słońce zniknęło za ciemnymi chmurami, które pędziły po niebie w niekończącym się wyścigu. Ale to nie była burza. Było dość wczesne popołudnie, a zdawało mi się, że jest głęboki jesienny wieczór gdzieś za miastem. To było dość potężne, bo najwyraźniej zerwało linie i wszystkie latarnie zamilkły. Obróciłem się ostrożnie dookoła, aby pochłonąć wzrokiem całą tą chwilę i zobaczyłem, że jedna latarnia wciąż się świeci. Zacząłem się zastanawiać, ale natychmiast przestałem, ponieważ i tak do niczego sensownego teraz nie dojdę. Gdy znów stałem skierowany w tą samą stronę co ona, zrobiłem mały krok w jej stronę i nasze ramiona się zetknęły.
Krajobraz stał się delikatnie jaśniejszy, ale za chwilę znów jakby przygasł. Kolejna rzecz, nad którą nie zamierzałem się zastanawiać. Na horyzoncie pojawiła się wielka, postrzępiona kula wyładowań. Zupełnie jakby ktoś zamknął burzę w ogromnym, niewidzialnym pojemniku. Niebo rozbłysło przez ułamek sekundy na czerwono. Lekko zdezorientowany uznałem, że chętnie poczekam, aż to dotrze do mnie, ale w końcu uznałem, że nie mogę jej narażać. Zeskoczyłem z murka i powiedziałem, żeby i ona do mnie dołączyła. Bez słowa, za to ze spokojnym uśmiechem kucnęła i zeskoczyła na chodnik. Oszacowałem, że mamy kilkanaście minut na znalezienie jakiegoś schronienia, więc złapałem ją za rękę i zdecydowanym krokiem zaczęliśmy iść w kierunku pobliskiego osiedla.
Zanim dotarliśmy do najbliższego budynku, niebo zdążyło znów rozbłysnąć, tym razem na ciemnozielony kolor. Do tej pory byłem spokojny i słuchałem cały czas tego, co ona do mnie mówiła, czasem odpowiedziałem coś krótko. Jednak teraz mój spokój oraz koncentracja prysnęły, ponieważ budynek, który właśnie mijaliśmy był opuszczony, a wejście do niego zabite zostało deskami i przyrzucone arkuszem zardzewiałem blachy. Nie przystając choćby na chwile szliśmy dalej. Ona wciąż mówiła, jakby nie zauważyła, że bloki, które mijaliśmy jeszcze dwie godziny temu jako zupełnie normalne i zamieszkałe, teraz zmieniły się tak diametralnie. Kilka minut drogi dalej był wiadukt kolejowy, a kawałek dalej był nieużywany od dawna tor, na którym stał porzucony skład wagonów. Miałem nadzieję, że to się nie zmieniło i że tam można będzie przeczekać tę anomalię pogodową. A nawet jeżeli nie, to choćby pod wiaduktem, w końcu jest szeroki.
Nie chce mi się na razie dalej pisać, dokończę wkrótce ;p
Swoją drogą… Nie denerwuje Was, że nigdy Jej zbyt szczegółowo nie opisuję?
23 listopad 2009
Ciąg dalszy
Pobiegliśmy pod tunel i powiedziałem jej, żeby tam została, a sam udałem się w stronę opuszczonego pociągu. Ciężkie wojskowe buty wbijały się głęboko w wilgotną ziemię, z później wyrzucały w powietrze grudki błota. Gdy dotarłem do pociągu, postanowiłem oszukać odpowiedniego wagonu do schronienia się.
Podobne wpisy
Link do tego wpisu: https://blog.kavalanche.net/2015/06/29/wielka-petla-ktorej-tak-naprawde-nie-ma/
Tagi: Kolor • Miasto • Nastrój • Ogromne puste przestrzenie • Pociąg • Postapokalipsa • Zjawisko